"Nie ma dobrych podatków, są tylko mniej złe."
Spadek stopy życiowej – fakty i mity
Spadek stopy życiowej – fakty i mity
Wacław Wilczyński
W rankingu państw Europy Środkowo-Wschodniej zajmujemy coraz wyższą pozycję. Polska jest, obok Węgier, krajem o relatywnie najbardziej rozwiniętej gospodarce rynkowej. Tylko u nas spadek produkcji został zahamowany. Goście zagraniczni zaskoczeni są dynamizem, przynajmniej zewnętrznym, naszego życia gospodarczego. Natomiast w Polsce niemal wszyscy biadają nad upadkiem gospodarki i spadkiem stopy życiowej.
Atmosferę klęski podsycają wyjęte z kontekstu innych danych informacje CUP-u o spadku w latach 1989-92 płac rentalnych o 26,6 proc. i budownictwa mieszkaniowego o 18,2 procent.
Tymczasem nie brak faktów, zmuszających, do bardziej trzeźwego spojrzenia zarówno na to powszechne biadolenie, jak i na wspomniane wyżej informacje CUP. Okazuje się np., że nadal bardzo szybko rośnie liczba samochodów.
Popyt na benzynę jest zupełnie niewrażliwy na wzrost jej cen. Okazuje się także, że w ciągu ostatnich 3 lat radykalnie zmodernizowane, zostało wyposażenie naszych mieszkań. Liczba telewizorów na 1000 mieszkańców (264) przekroczyła takież wskaźniki dla Włoch, Portugalii, Irlandii czy Grecji. Nadal intensywnie zagospodarowywano działki, rekreacyjne, budując coraz przyzwoitsze domki. Ogromna liczba biur turystycznych świadczy o popycie na zagraniczne wycieczki i pielgrzymki – nie tylko te najtańsze. Jak więc jest z tym naszym ubożeniem, spadkiem stopy żvciowej?
Trzeźwiej, choć z konieczności powierzchownej odpowiedzi na to pytanie udzlelił 6 kwietnia br. w swej wypowiedzi telewizyjnej min. Jacek Kuroń, stwierdzając, że społeczeństwo dzieli się na 70 proc. zadowolonych i 30 proc. zbiedniałych i niezadowolonych. Uznał, że nastapiła polaryzacja materialna społeczeństwa, że zwiekszenie się obszaru biedy nie pozwalają na wysuwanie wniosku o ogólnym zubożeniu społeczeństwa. Konstatacje te są trafne, ale niewystarczające.
Przypatrzmy się więc nieco bliżej kilku aspektom tej kwestii.
EMIGROWAC DO ROSJI?
Po pierwsze, wypada zakwestionować, jako wynik zasadniczych nieporozumień, wspomnianą już informację o spadku płac realnych w latach 1989-92 o 26,6 proc. jest to bowiem rezultat bezkrytycznego porównania nieporównywalnych wielkości. Nie można zwłaszcza porówywać kosztów utrzymania z roku 1989, opartych na fikcyjnych cenach, nie mających towarowego pokrycia rynkowego – z kosztami utrzymania z roku 1992, których podstawą są ceny realne, ceny równowagi, umożliwiające zakup. W latach 1989-92 nastąpiły tak głębokie zmiany w stanie rynku, w rozmiarach i strukturze podaży, w strukturze cen, że nie ma podstaw do traktowania roku 1989 jako właściwego punktu odniesienia dla analizy zmian w gospodarce.
Po drugie, wbrew możliwym posądzeniom o chęć odrzucenia niewygodnych informacji – bardzo łatwo wykazać, że dane o spadku płac realnych nie wytrzymują konfrontacji z innymi danymi, zawartymi w tej samej publikacji CPU-u (“Wstępna ocena sytuacji społeczno - gospodarczej w 1992 roku”, W-wa, luty 1993). Oto bowiem, przy tak wielkim spadku płac realnych – realna sprzedaż (po uwzględnieniu inflacyjnego wzrostu cen) – zwiekszyła się w latach 1989-92 o 5,8 proc. Złożył się na to spadek sprzedaży w r. 1990, w porównaniu z 1989 r. o 9,3 proc., wzrost w r. 1991 o 7,7 proc. i w roku 1992 o 8,3 proc.
Dość rozpowszechniony jest pogląd, jakoby ów wzrost sprzedaży był rezultatem naruszania oszczędności. Fakty tego nie potwierdzają. Oto przy rzekomo tak znacznym spadku płac realnych, nastąpił w latach 1989-92 dwukrotny realny wzrost wkładów i lokat bankowych. Ponadto w samym tylko roku 1992 lokaty na rachunkach dewizowych wzrosły o połowę. To prawda, że wielkości globalne i średnie ukrywają polaryzację, ale i to jeszcze nie upoważnia do katastroficznych sądów.
Przytoczone fakty wskazują, że w latach 1989-92 nie tyle mieliśmy do czynienia ze spadkiem stopy życiowej, ile z przewrotem w stosunkach ekonomicznych i warunkach gospodarowania oraz równoległym zaostrzeniem procesów polaryzacyjnych.
Konieczność ochrony najsłabszych nie powinna być jednak łączona z rozdzieraniem szat nad rzekomą pauperyzacją narodu. Jak dalece wątpliwe są wszelkie oceny nędzy, świadczy informacja, że w roku 1992 w Polsce i na Węgrzech poniżej granicy ubóstwa żyła 1/3 ludności, a w Rosji zaledwie 17 proc. Nic, tylko emigrować do Rosji!
JAK ŹLE Z MIESZKANIAMI
Za koronny dowód pogarszania się warunków życia w Polsce uważa się spadek budownictwa mieszkaniowego. To fakt, że wraz z odejściem od fikcji ekonomicznej i powrotem do gospodarki rynkowej, pogorszyły się zasadnicze warunki pozyskiwania mieszkań. Ale jest faktem, że budownictwo i gospodarka mieszkaniowa były wręcz klinicznym przykładem i obszarem gospodarki nierynkowej, nie mającej nic wspólnego z realiami ekonomicznymi, obszarem, wymagającym dofinansowywania na ogromna skalę. Podczas gdy na Zachodzie mieszkanie zawsze kosztowało kilkakrotnie, często dziesięciokrotnie więcej niż dobry samochód – u nas było inaczej.
Oczywiście, był to rezultat długoletniej i w znacznej mierze uzasadnionej preferencji, mającej na celu zaspokojenie głodu mieszkaniowego. Takie ułatwienia w dopływie środków prowadziły jednak do niegospodarności, do złej jakości budownictwa i urbanistyki, do szybkiego zużywania się i dewastacji substancji mieszkaniowej, a także do dysproporcji, wynikających z przywilejów branżowych i regionalnych.
Tymczasem obecna sytuację mieszkaniową w kraju, mimo statystycznego braku ponad miliona mieszkań, trudno określić jako tragiczna. Jeden z moich japońskich rozmówców już kilka lat temu twierdził, że kraj o niewysokim produkcie społecznym, kraj potrzebujący przede wszystkim inwestycji produkcyjnych i wzrostu wydajności, kraj, który powinien spłacać długi – nie ma podstaw do tak intensywnie dotowanego budownictwa. Przecież w Polsce wypada tylko 1 osoba na 1 izbę! To prawda, że takie wskaźniki ukrywają nędzę i bogactwo, ale pamiętajmy, że przed rokiem 1939 gęstość zaludnienia mieszkań w stołecznej Warszawie była dwukrotnie większa niż obecnie. Wszystko to nie oznacza, że w Polsce nie potrzeba mieszkań. Ale mieszkanie jest i będzie zawsze jednym najdroższych dóbr. Taka jest jego natura.
STOPA ŻYCIOWA A PRACA NIE REJESTROWANA
Na ocenę stopy życiowej przynajmniej niektórych warstw ludności wpływają również takie zjawiska, jak obserwowana u wielu bezrobotnych niechęć do podejmowania zbyt nisko, ich zdaniem, opłacanej pracy. Charakterystyczna jest tutaj niemożność znalezienia w zubożałej Łodzi szwaczek. Ogromna jest bowiem rola zarobków uzyskiwanych w “szarej”, nie rejestrowanej gospodarce.
Nic nie wskazuje na słuszność tezy o generalnej pauperyzacji społeczeństwa polskiego w ostatnich latach. Są obszary biedy, ale nie wmawiajmy sobie, że to one są reprezentatywne dla ogólnego obrazu. Znaczna część opinii publicznej nie przyjmuje jednak takich ocen do wiadomości, podobnie zresztą, jak nie chce słyszeć o porównaniach z sąsiadami. A tymczasem, choćby w Czechach, przeliczona na złotówki, po kursie 600 zł za jedną koronę, średnia płaca nie przekracza 2,5 miliona zł, przy naszej sięgającej już 4 milionów. Różnice w poziomie cen niewiele tu zmieniają. Relacja czeskiej emerytury do średniej płacy jest też znacznie mniej korzystna niż u nas.
Nasza opinia publiczna niechętnie też przyjmuje do wiadomości fakt, że w istocie od ponad 20 lat żyjemy na koszt przyszłych pokoleń, przejadając zasoby naturalne, niszcząc w przyspieszonym tempie środowisko i ostatnio niewiele inwestując. Taka jest prawda.
Z tego wszystkiego wynika prosty wniosek. Zamiast biadać nad spadkiem stopy życiowej, zabierzmy się do racjonalnego gospodarowania.
Gazeta "Nowiny", 16 czerwca 1993