"Z jedynego systemu nie wydobędziemy się długo: ze słonecznego."
Krótka teoria wzrostu gospodarczego
Krzysztof Dzierżawski
Krótka teoria wzrostu gospodarczego
Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące gospodarki w roku 2001. W całym roku wzrost gospodarczy wyniósł 1,1 procent, w IV-tym kwartale – 0,3 procent. Plus trzy dziesiąte procent. Wszyscy odetchnęli z ulgą – widmo recesji znowu się oddaliło. Ale właściwie jaka jest różnica między plus 0,3 a minus 0,3 procent wzrostu PKB? Gdyby GUS nie publikował danych statystycznych nikt, nawet najtęższy statystyk, nie ośmieliłby się stwierdzić czy Produkt Krajowy wzrósł o 0,3 procent, czy o tę samą wielkość akurat spadł. Trzeba zdać sobie sprawę z umowności i względności tego statystycznego wskaźnika. Nie ma żadnej jakościowej różnicy między plus 0,3 procent wzrostu, a minus 0,3 procent. Jeśli tempo wzrostu spadnie poniżej zera, to przecież woda (ani żadna inna ciecz) z tego powodu nie zamarznie.
Każda gospodarka ma sobie właściwy potencjał wzrostu. Wzrost gospodarczy – a nie stagnacja lub spadek – jest dla gospodarek tej części świata stanem naturalnym. Tempo wzrostu zależeć będzie od różnych czynników obiektywnych: już osiągniętego poziomu rozwoju gospodarczego, demografii, mentalności społeczeństw. Czynniki obiektywne determinować będą wielkość owego potencjału wzrostu. Czynniki subiektywne, takie jak system podatkowy, sytuacja makroekonomiczna, jakość prawa gospodarczego czy sprawność instytucji państwowych wpłyną na to, w jakim stopniu potencjał wzrostu zostanie wykorzystany.
Jeśli wśród czynników określających potencjał wzrostu wymieniamy mentalność społeczeństw – coś tak nieuchwytnego i niemierzalnego – to, siłą rzeczy, nie możemy precyzyjnie określić jak on jest wielki. Odnosząc się jednak do doświadczeń innych krajów i do własnej niedługiej historii gospodarki rynkowej można jednak podjąć próbę oszacowania tej wielkości dla Polski u progu XXI wieku. Wśród państw świata zdarzały się, wcale nierzadko, przypadki (obserwowane w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci) tempa wzrostu przekraczającego 10 procent. Japonia, kraje południowo-wschodniej Azji, na bliższym nam obszarze Irlandia, osiągały nawet w dłuższych okresach wzrost w okolicach 10 punktów. W Polsce lata 95-97 to okres wzrostu na poziomie 6-7 punktów procentowych. Szacując ostrożnie, można ustalić ów potencjał wzrostu właściwy naszemu krajowi na wysokości, powiedzmy, 8 procent rocznie. Przyjmijmy, że potencjał ten nie cały może być wykorzystany: zobowiązania międzynarodowe, bezwładność ociężałych struktur instytucjonalnych, pewien usprawiedliwiony margines błędów w polityce gospodarczej – to czynniki, które nie pozwalają rozwinąć pełni możliwości. Przyjmijmy dalej, że te usprawiedliwione ograniczenia obniżą potencjał wzrostu o jedną trzecią. W takim razie naturalne tempo wzrostu wyniosłoby w Polsce powyżej 5 procent. Rzecz jasna, rozwój gospodarczy nie będzie przebiegać liniowo – dłuższe okresy wzrostu na poziomie 6-7 punktów będą rozdzielane krótszymi okresami dekoniunktury – z tempem wzrostu dwu- czy trzypunktowym. Jeśli jednak tempo wzrostu powyżej 5 punktów jest stanem naturalnym, to poniżej tego poziomu mamy do czynienia z patologią. Powiemy zatem, że sprawy stoją źle wtedy, kiedy statystyki wykażą tempo wzrostu niższe niż 5 punktów, a nie wtedy dopiero, gdy osiągnie ono wielkości ujemne. I powiemy jeszcze, że stoją źle dlatego, iż popełniono błędy w polityce gospodarczej, a nie dlatego, że nie nastąpiło spodziewane ożywienie w Niemczech, ani dlatego, że intensywność plam na Słońcu była nie dość duża. Mówimy bowiem o wewnętrznym potencjale wzrostu. Ten potencjał tkwi w ludziach, jest przeto zjawiskiem społecznym – nie technologicznym, finansowym, monetarnym czy jakimkolwiek innym.
Potencjał wzrostu, jeśli ma związek z wielkością dostępnego kapitału, to jest to związek o charakterze negatywnym. Większe zasoby kapitałowe łączą się bowiem z wyższym poziomem rozwoju. Przy wysokim poziomie rozwoju społeczeństwa nie mają już tak silnej jak wcześniej motywacji do poprawy swego losu – są zadowolone już dzisiaj. Tak więc w społeczeństwach biedniejszych potencjał wzrostu jest zazwyczaj wyższy i słabnie wraz z osiąganiem coraz wyższych pułapów zamożności. To ten fenomen pozwala krajom biednym w ciągu jednego pokolenia odrobić dystans dzielący je od państw rozwiniętych. Ten fenomen tłumaczy także różnicę między Europą i Stanami Zjednoczonymi. Tutaj mamy do czynienia ze społeczeństwami sytymi i zamożnymi; tu pragnie się krótszego tygodnia pracy i wcześniejszej emerytury – tam społeczeństwo zasilają coraz to nowe rzesze arywistów, „ludzi nowych”, tych, którzy tak usilnie pragną poprawy losu. W Stanach trwa nieustanny ruch w górę, podczas gdy w Europie wszyscy niemal uznali, że znaleźli już swoje właściwe miejsce. Potencjał wzrostu we Francji czy w Niemczech będzie bez porównania niższy niż w Polsce i na Węgrzech. Powiedzmy, że potencjał wzrostu zachodniej części kontynentu wynosi połowę naszego potencjału. W takim razie, w Niemczech o dobrej koniunkturze będziemy mówić wtedy, gdy tempo wzrostu przekroczy 2 i pół punktu, ale – z drugiej strony - koniunktura słaba będzie się tam wyrażać wskaźnikiem jednopunktowym. Oto zakres wahań: od 1 do 2,5 punktów procentowych. Nikt – poza statystykami – nie dostrzeże różnicy. Piszę to dlatego, żeby rozwiać złudzenia jakie się u nas wiąże z oczekiwanym (czy też nieoczekiwanym) ożywieniem gospodarczym w Niemczech.
Kryzys społeczny i gospodarczy w Polsce ma charakter wyłącznie wewnętrzny. Jest skutkiem błędów popełnianych tutaj w ciągu całej dekady; popełnianych w interesie biurokracji i wpływowych grup nacisku. Poprawa nie jest więc kwestią wysokości stóp procentowych, promocji eksportu czy inwestycyjnych predylekcji tego czy owego wicepremiera. Twórcze siły tkwiące w społeczeństwie zostały spętane obezwładniającą i ohydną pajęczyną zobowiązań, regulacji, ograniczeń, przepisów, stert papieru do wypełnienia i programów komputerowych do obowiązkowego wykorzystania. Tej pajęczyny nie da się rozplątać. Trzeba ją zniszczyć jednym cięciem miecza, tak jak to zrobiono w roku 1990, uwalniając społeczne zasoby i ofiarowując ludziom tę fantastyczną i niezwykłą radość tworzenia. Może to być cięcie kontrolowane przez polityków. Ale może być cięciem krwawego miecza społecznego buntu. Wreszcie, co najgorsze, może to być dalsze popadanie w marazm, poczucie beznadziejności, emigrację i coraz wyższe bezrobocie.
(„Krótka teoria wzrostu gospodarczego”, Rzeczpospolita, 11-12.05.2002, B4.)